Graliśmy z nimi na początku lat 90.,w FA Cup. Po dwóch remisach bez historii, ponownie zawitaliśmy do nich, na kolejną powtórkę. Za pierwszym razem, chłopaki, co pojechali furą, poszli po meczu do pubu pod stadionem i dostali tam klapsy. Ustaliliśmy więc, że złożymy im tam wizytę i zobaczymy, czy też będą tacy agresywni, gdy przyjdzie im się zmierzyć z pasażerami całego autobusu, a nie tylko pojedynczej osobówki. Najpierw, wszedłem samotnie do środka i zamówiłem sobie drina. Obserwowałem gości od nich, jak zaczynają się tłoczyć w najbardziej oddalonym kącie. Chłopaki od nas, zaczęli wchodzić po kilka osób do środka, pomyślałem więc, że pójdę opróżnić pęcherz, zanim zacznie się nieunikniona rozpizdówa. W drodze do kibla, musiałem przejść koło nich wszystkich, więc przemknąłem się niepostrzeżenie. Jednak z tym szczaniem, to był nienajlepszy pomysł. Siuram sobie na luzaku, bez spiny. Nagle - Jeb!!! Jeb!!! Słyszę brzdęk tłuczonych okien. Wychodzę z powrotem na salę, patrzę, drzwi zablokowane od środka. Everton atakuje z zewnątrz, nawołując tubylców, by wyszli i stanęli do walki jak mężczyźni. Widziałem, że Oldham kitrają się jeden za drugim. Myślałem, że się przedrę przez nich na właściwą stronę barykady, zanim zostanę zaatakowany, przez mój własny tłum. Jeden z Mancsów odgadł mój zamiar i zajebbał mi w łeb fikołem. Udało mi się jakoś wydostać na zewnątrz, ale dalszego przebiegu bitwy, nie bardzo pamiętam. Oldham wyszedł w końcu z pubu i gdy rozpoczęła się walka na ulicy, jakiś Azjata zaszedł mnie z bocura i zajebbał mi z bachy prosto w ryj. Wkoorwiłem się i to mocno. Miałem konkretnie rozjebbany łeb, a limo spuchło mi tak, że praktycznie nic na nie nie widziałem. A byłem tam zaledwie 10 minut. Po trafieniu taboretem w banie, momentami traciłem przytomność i z meczu pamiętam niewiele. Chociaż mój organizm funkcjonował w miarę prawidłowo, mózg mi się co jakiś czas wyłączał i upłynęło kilka ładnych dni, zanim to wszystko się we mnie zgrało do kupy.
Następnym razem, jak tam pojechałem, zaliczyłem starcie na padoku, ale strasznie mnie wtedy zawiódł jeden ziomek. Nie podam twojej ksywy brachu. Nie chcę ci robić obciachu. Na sektor Evertonu, wszystkie bilety były wysprzedane, pomyślałem więc, że wbije się na padok i będę cały mecz udawał cicho-ciemnego, w czym nota bene nigdy nie byłem mistrzem. Tony Cottee zdobył bramkę dla Evertonu i typ na samym przedzie przedemną, podskoczył z radości do góry. Momentalnie całe mnóstwo Mancs'ów rzuciło się na niego. Myślałem, że to mój funfel Kenny i szybko się tam przepchnąłem. Pomogłem mu przejść przez barierę na bieżnię dookoła boiska. Sam, opierając się plecami o ogrodzenie, stanąłem twarzą do napastników, którzy teraz za cel, obrali moją osobę.Mając zabezpieczony tył, ładowałem cepy każdemu Mancsowi, który próbował skrócić dystans. Wokół mnie wytworzyło się wolne półkole. Nie mieli podejścia. Nareszcie robiłem to co lubię i to co potrafię. Obejrzałem się za siebie, w nadziei, że zobaczę tam Kenny'ego, który pomoże mi się przedostać na bieżnię. Nie było tam jednak nikogo. Poszedł sobie. Wtedy na lewo, przyciąłem innego typa od nas, który obserwował całą aferę, ale by ruszyć mi z pomocą, to się raczej nie kwapił. Cofnąłem się z powrotem pod zbawienną barierkę, a ochroniarz za mną zaczął wrzeszczeć na mnie, żebym wreszcie dał sobie z tym spokój. Z czym mam sobie dać spokój? Z napjerdalaniem się z całym sektorem Oldhamu? Niech oni mi wreszcie dadzą spokój. Dołączył jego kolega. Przeszli we dwóch przez barierę, założyli mi krawatkę i przeciągneli mnie tyłem na drugą stronę. Jak tam klęczałem, przytrzymywany przez ochronę, wychylił się jeden z Mancs'ów i rozkwasił mi nos. Gdy odprowadzali mnie wzdłuż murawy, cały sektor Evertonu podniósł się i pogratulował mi burzą oklasków.
Na zewnątrz nadziałem się na tego typa, co myślałem, że to Kenny. Ale to nie był on. Kolo wzniecił się tak, jakby właśnie dokonał na polu bitwy, czynów wielkich i sławetnych, godnych wiecznej chwały. Rozegzaltowany przewijał jak to "ŻEŚMY ich zrobili", jak "WE DWÓCH, JECHALIŚMY z nimi wszystkimi". Od kopa dostał ode mnie ostrzeżenie, że nie było żadnego "żeśmy", ani żadnego "we dwóch", że jedyną walczącą osobą z Evertonu, byłem ja sam i że jak natychmiast nie przestanie pjerdolić tych swoich głupot, to go potraktuję tak jak tych z Oldham. Zajebbę mu w ryj.
Znowu miałem złamaną kichawę i moja irytacja sięgnęła zenitu. By choć trochę się rozładować, postanowiłem tam wrócić i też komuś złamać nos. Nie musi być ten sam. Byle z Oldham. Stewart mnie jednak przyciął i pogonili mnie stamtąd. Wróciłem do naszych i napotkałem tego typa od nas, który tylko przyglądał się tamtemu zajściu na padoku. Zapytałem go wprost, czemu mi wtedy nie pomógł. Odparł, że świetnie dawałem sobie radę sam. Tak jak napisałem wcześniej. Nie chcę mu robić obciachu, ale on wie dobrze, że to o nim tu mowa i że zawiodłem się na nim wtedy boleśnie. W rzeczy samej, nie pojmuję jak IRISH JOHN, może sobie spać spokojnie po czymś takim. Wstyd i hańba.
ŚWIEŻO MALOWANE
Ten post był ostatnio modyfikowany: 18-02-2019, 11:18 przez
the Painter.
-Andy, dzieciaku! Podaj no piłeczkę!! Raz! Raz!
Cole w tym momencie miał już dosyć.
-O co ci chodzi fiucie jebbany?! Jaki masz problem?!
-Problem? Ty jesteś moim jedynym problemem. Bo widzisz, ja kocham United, a ty grasz tam choojnie!!
T. O'Neill Men In Black