08-08-2018, 01:57
#41
Wielu z nich miało rury z rusztowania. Ktoś wystrzelił w nas z rakietnicy. I wtedy ruszyli. Od razu wyrobili sobię przewagę. Od nas parę dobrych osób wciąż nie widziało na oczy, skutkiem porażenia bąbom amoniakową. Po krótkiej wymianie,bardzo krótkiej, jeśli mam być szczery, daliśmy dzide. Mimo rozpaczliwych apeli:"Stać! To tylko QPR!". Nieważne kto to był. Profesjonaliści. Fachowe przygotowanie i wojskowa precyzja przy realizacji. My za to "Ucieczki i ewakuacje. Wyższa Szkoła Jazdy". Gdy odpaliłem wroty, po drodze mijali mnie czarni z brechami, którymi walili naszych chłopaków jak w piniate. Generalnie tłukli nas strasznie. Paru się zakręciło i wzięli nas za Cockneyi. Wykorzystaliśmy ich pomyłkę i wzięliśmy mały rewanż. Uciekaliśmy kilkaset jardów, aż skryliśmy się na podwórku jakiegoś warsztatu. Wszystkie auta co tam stały zostały rozyebsne, bo miejscowi nas wykukali i rzucali do nas wszystkim, a my kitraliśmy się za furami. To był chyba najgorszy atak jaki widziałem na piłce. Nieustający. To było w nim najgorsze. Gdy tylko udało nam się ledwo co pozbierać do kupy, oni serwowali ekstra i z dopałem. Amonicję musieli gromadzić tygodniami. Jeden z naszych rozwalił przystanek autobusowy. Rzucili nim przez szybę. Drugiemu skroili doopsko. W pewnym momencie był nawet taki mały breakpoint, odbiliśmy się i zepchnęliśmy ich trochę w dół ulicy. Nadjechał pojedynczy konny policjant i ostatecznie zostaliśmy odeskortowani na stację. Gdy ich trochę odrzuciliśmy, musieli chyba myśleć, że jest nas więcej. Gdy zobaczyli, że jest nas garstka, próbowali ominąć psy i zrobić nas po raz kolejny. Nie przejmując się w ogóle psami, szli ze sprzętem drugą stroną ulicy, towarzysząc nam do samej stacji. Widać, że wypatrywali tylko cienia szansy na kolejny atak. Nie przypominam sobie, żebym jeszcze kiedyś, tak jak tamtego wieczoru, liczył się poważnie z tym, że mogę tam zginąć. Ostatecznie dotarliśmy do stacji, ale nasz stan był krytyczny. W drodze powrotnej darowaliśmy sobie nawet zwyczajowe gówno z ustalaniem kto i co było przyczyną naszej porażki. Nawet nie chcieliśmy wiedzieć. Spojrzałem po peronie i widziałem wielu chłopaków siedzących i trzymających się za głowy. Jak ludzie, którzy właśnie dowiedzieli się o śmierci kogoś bliskiego. Którym świat stanął na głowie. To był bardzo smutny dzień dla naszej firmy. Ale to bardzo smutny. Wielu odebrało to osobiście. Stratą czasu było jednak wskazywanie palcem winnych. Tych co pojechali zaraz na początku, czy tych co pobiegli kiedy trzeba było stać w kupie. Nie chodzi o to. Chodzi o to, że przez cały dzień, ani przez moment nie czuliśmy zagrożenia. Nie uważaliśmy na siebie i zostaliśmy skarceni. Kara mus tafa. Niektórzy wciąż twierdzą, że to była Chelsea, albo blok ekipa z pobliskiej ośki. Ale ja tego nie łykam. To było na Queens Park Rangers i walczyliśmy z Queens Park Rangers. Krótko i na temat. Udzielono nam lekcji, jak niebezpieczny potrafi być Londyn, niezależnie od tego, z kim grasz. Bolesnej lekcji. Pewnie gdybyśmy grali wtedy na jakimś "groźniejszym" stadionie, pewnie do takiego incydentu nigdy by nie doszło. I tak o to przyjdzie zdjąć czapki przed QPR,bo czy nam się to podoba, czy nie, zostaliśmy tam zbombardowani i żadne gówno i żadna ściema, że to był ktoś inny, nie skłoni mnie do zmiany mojej opinii co do tamtych wydarzeń.
Pod koniec sezonu, przypieczętowaliśmy majstra, w meczu przeciwko nim. Mieli na trybunach parę stów, ale nikt od nich się nie pojawił. Nieważne. To był dzień na chlanie. To był dzień na ćpanie, nie na napierdallanie. Nasz pierwszy tytuł od piętnastu lat. To był słoneczny poniedziałek. Święto bankowe. Ale gdzieś tam w głębi umysłu, wciąż czaiło się wspomnie tamtej strasznej nocy na Shepherds Bush. Czaiła się tam zmora, aż do rundy honorowej naszej drużyny z trofeum. Dopóki browar nie zaczął się lać szerokim strumieniem.
W następnym sezonie pojechaliśmy tam z misją ocalenia resztek twarzy. Mieliśmy firmę XXL, ale to była zwykła strata czasu. Nie było tam nikogo do obicia. Za to nas psy nieco obiły. Oni też odrobili lekcje. Od 1995 graliśmy z nimi tylko raz. Weszło nas trochę na ich miejsca na głównej. Przepchałem się do przodu i gdy w końcówce, Hinchcliff trafił z wolnego na 3:2 i podbiegł do nas, omal nie wyskoczyłem na murawę. To było bezcenne zwycięstwo, jako że oba zespoły próbowały uniknąć degradacji. Ochrona mnie zawinęła i gdy odprowadzali mnie na psy, dostałem szpica w doopę od tłustego Cockney'a. Policja dała mi ostrzeżenie i parę minut później byłem z powrotem na trybunach,ale QPR czekali na mnie, żeby mnie zrobić. Na szczęście Steve widział jak mnie mielili i również zorganizował mały komitet powitalny. O jeden komitet za dużo jak na moją skromną osobę. Pogonili Cockney'i w parę sekund.
Zabawna sprawa. Jadąc tam oczywiście ciąłem koszta i podróż odbyłem na pożyczonej karcie kolejowej, od mojego dobrego ziomka. Po prostu, przykleiłem do niej swoje zdjęcie. Gdy psy mnie przetrzepały znaleźli tą kartę i procedura potoczyła się na podstawie tego właśnie dokumentu. Dwa tygodnie później "Phil Spencer" został listownie powiadomiony, że od tej pory, nie będzie wpuszczany na stadion przy Loftus Rd., co w sumie stratą było niewielką, jako, że typ w życiu nie był na żadnym wyjeździe.
Ponieważ QPR są znani z nie jeżdżenia na wyjazdy, wątpię czy Everton kiedykolwiek odpłaci im za tamten żenujący występ. Po Chelsea błyszczeliśmy jak psie jaja. Ale przekonaliśmy się, że z psimi jajami łączy nas tylko jedno. Też się musieliśmy lizać.
ŚWIEŻO MALOWANE
Pod koniec sezonu, przypieczętowaliśmy majstra, w meczu przeciwko nim. Mieli na trybunach parę stów, ale nikt od nich się nie pojawił. Nieważne. To był dzień na chlanie. To był dzień na ćpanie, nie na napierdallanie. Nasz pierwszy tytuł od piętnastu lat. To był słoneczny poniedziałek. Święto bankowe. Ale gdzieś tam w głębi umysłu, wciąż czaiło się wspomnie tamtej strasznej nocy na Shepherds Bush. Czaiła się tam zmora, aż do rundy honorowej naszej drużyny z trofeum. Dopóki browar nie zaczął się lać szerokim strumieniem.
W następnym sezonie pojechaliśmy tam z misją ocalenia resztek twarzy. Mieliśmy firmę XXL, ale to była zwykła strata czasu. Nie było tam nikogo do obicia. Za to nas psy nieco obiły. Oni też odrobili lekcje. Od 1995 graliśmy z nimi tylko raz. Weszło nas trochę na ich miejsca na głównej. Przepchałem się do przodu i gdy w końcówce, Hinchcliff trafił z wolnego na 3:2 i podbiegł do nas, omal nie wyskoczyłem na murawę. To było bezcenne zwycięstwo, jako że oba zespoły próbowały uniknąć degradacji. Ochrona mnie zawinęła i gdy odprowadzali mnie na psy, dostałem szpica w doopę od tłustego Cockney'a. Policja dała mi ostrzeżenie i parę minut później byłem z powrotem na trybunach,ale QPR czekali na mnie, żeby mnie zrobić. Na szczęście Steve widział jak mnie mielili i również zorganizował mały komitet powitalny. O jeden komitet za dużo jak na moją skromną osobę. Pogonili Cockney'i w parę sekund.
Zabawna sprawa. Jadąc tam oczywiście ciąłem koszta i podróż odbyłem na pożyczonej karcie kolejowej, od mojego dobrego ziomka. Po prostu, przykleiłem do niej swoje zdjęcie. Gdy psy mnie przetrzepały znaleźli tą kartę i procedura potoczyła się na podstawie tego właśnie dokumentu. Dwa tygodnie później "Phil Spencer" został listownie powiadomiony, że od tej pory, nie będzie wpuszczany na stadion przy Loftus Rd., co w sumie stratą było niewielką, jako, że typ w życiu nie był na żadnym wyjeździe.
Ponieważ QPR są znani z nie jeżdżenia na wyjazdy, wątpię czy Everton kiedykolwiek odpłaci im za tamten żenujący występ. Po Chelsea błyszczeliśmy jak psie jaja. Ale przekonaliśmy się, że z psimi jajami łączy nas tylko jedno. Też się musieliśmy lizać.
ŚWIEŻO MALOWANE
Nasilenie grawitacji ziemskiej, w okolicach ulicy J. Kałuży w Krakowie, to fenomen, z którym naukowcy, próbują się uporać od dziesiątków lat. Natomiast mieszkańcy miasta, przyzwyczaili się i po prostu to pokochali.