13-08-2018, 13:44
#61
Rozdział 6.
BORO
Ze wszystkich rywalizacji jakie mieliśmy na Evertonie, ta z Middlesbrough, należała do najbrutalniejszych i najbardziej zaciętych. Ciągnie się to od 1977 roku, kiedy to pojechaliśmy tam na Puchar Anglii. Miałem wtedy 14 lat i starałem się trzymać z boku. W mojej krótkiej karierze, był to zdecydowanie najgorszy stadion, jeśli chodzi o zachowanie kibiców gospodarzy.
Zawsze jak tam jeździłem to strasznie piśdziło.W styczniu 77.nie było inaczej. Przed meczem było parę bójek, ale po zakończeniu spotkania, które przegraliśmy 3:2,Everton wpadł w szał bitewny. Napjerdalanka trwała całą drogę do autobusów. Boro miało dobrą pakę i dzielnie walczyli. Tam nie było miejsca dla juniorów, więc małolaty jak ja, mogły tylko się przyglądać. Natomiast starsi walczyli wydawało się przez wieki. Skończyło się na tym, że Boro zostało pogonione i gdy kolo od nich, niejaki Kevin Sawdon próbował uciec i wspiął się na murek, został ugodzony nożem prosto w doopę. Mam tu na myśli- prosto w doopę. W odbytnicę. W prasie było nawet zdjęcie tego noża, który został użyty. Pamiętam, że policja zatrzymała wszystkie autokary i przez ponad dwie godziny, szukali sprawcy. Nigdy go nie znaleziono. Typek, który to zrobił ma trochę na sumieniu, jako że od tamtej pory wiele bitew pomiędzy nami i Boro owocowało krwawymi łaźniami. I ciągło się to wszystko przez blisko ćwierć wieku.
Przez parę następnych lat było dość spokojnie, głównie dlatego, że graliśmy na różnych szczeblach. Nawet jeśli przy rzadkich okazjach Middlesbrough grało na Goodison, ich kibice nie należeli do zapalonych turystów i raczej się nie pokazywali. A gdy my tam jeździliśmy, wyglądało, że ekipa, rozleciała im się zupełnie. To wszystko zmieniło się, gdy gdzieś w 85. wylosowaliśmy ich u siebie w FA Cup.
Od rana byłem na mieście i z paroma chłopakami popijaliśmy drinki w Koronie. To był wtedy, coś w rodzaju naszego punktu kontaktowego, jeśli mieliśmy się spotkać w centrum. To jest bardzo przestrzenny pub, tuż obok stacji i zanim zamontowano monitoring, był świetnym miejscem na obczajkę. Miał jedno wejście, ale za to dwa wyjścia i był idealny do organizowania zasadzek. Był też niedaleko od Yate'sa, który chociaż był knajpą Liverpoolu, był przez nas nie raz używany w zastępstwie, gdy the Crown była pełna, albo za dużo psów tam węszyło.
Właśnie sobie zamówiłem coś zimnego, gdy drzwi otworzyły się nagle dość gwałtownie i do środkach wlała się dość liczna ekipa. Wielki choojek w bejsbolówce, idący na czele, podszedł do baru i wesoło zamówił 200 piw. Myślę, że żartował.Nie wiem. Nie zostałem, żeby zobaczyć czy za nie zapłacił. Pośpiesznie udałem się do Yate'sa zobaczyć czy ktoś od nas tam siedzi. Znalazłem góra 30 osób. Typ z Liverpoolu, Ged oświadczył, że sam się ich stamtąd wyciągnie. Dotrzymał słowa. Wszedł do Korony i za chwilę wybiegł ścigany przez Boro. Z powrotem do Yate'sa. Wypełnili drogę przed wejściem. Nie mieliśmy szans do nich wyskoczyć, bo przez drzwi mogła się przecinąć co najwyżej jedna osoba. Ale Boro srało na to i zaczęli "na chamca" wciskać się do środka.
ŚWIEŻO MALOWANE
BORO
Ze wszystkich rywalizacji jakie mieliśmy na Evertonie, ta z Middlesbrough, należała do najbrutalniejszych i najbardziej zaciętych. Ciągnie się to od 1977 roku, kiedy to pojechaliśmy tam na Puchar Anglii. Miałem wtedy 14 lat i starałem się trzymać z boku. W mojej krótkiej karierze, był to zdecydowanie najgorszy stadion, jeśli chodzi o zachowanie kibiców gospodarzy.
Zawsze jak tam jeździłem to strasznie piśdziło.W styczniu 77.nie było inaczej. Przed meczem było parę bójek, ale po zakończeniu spotkania, które przegraliśmy 3:2,Everton wpadł w szał bitewny. Napjerdalanka trwała całą drogę do autobusów. Boro miało dobrą pakę i dzielnie walczyli. Tam nie było miejsca dla juniorów, więc małolaty jak ja, mogły tylko się przyglądać. Natomiast starsi walczyli wydawało się przez wieki. Skończyło się na tym, że Boro zostało pogonione i gdy kolo od nich, niejaki Kevin Sawdon próbował uciec i wspiął się na murek, został ugodzony nożem prosto w doopę. Mam tu na myśli- prosto w doopę. W odbytnicę. W prasie było nawet zdjęcie tego noża, który został użyty. Pamiętam, że policja zatrzymała wszystkie autokary i przez ponad dwie godziny, szukali sprawcy. Nigdy go nie znaleziono. Typek, który to zrobił ma trochę na sumieniu, jako że od tamtej pory wiele bitew pomiędzy nami i Boro owocowało krwawymi łaźniami. I ciągło się to wszystko przez blisko ćwierć wieku.
Przez parę następnych lat było dość spokojnie, głównie dlatego, że graliśmy na różnych szczeblach. Nawet jeśli przy rzadkich okazjach Middlesbrough grało na Goodison, ich kibice nie należeli do zapalonych turystów i raczej się nie pokazywali. A gdy my tam jeździliśmy, wyglądało, że ekipa, rozleciała im się zupełnie. To wszystko zmieniło się, gdy gdzieś w 85. wylosowaliśmy ich u siebie w FA Cup.
Od rana byłem na mieście i z paroma chłopakami popijaliśmy drinki w Koronie. To był wtedy, coś w rodzaju naszego punktu kontaktowego, jeśli mieliśmy się spotkać w centrum. To jest bardzo przestrzenny pub, tuż obok stacji i zanim zamontowano monitoring, był świetnym miejscem na obczajkę. Miał jedno wejście, ale za to dwa wyjścia i był idealny do organizowania zasadzek. Był też niedaleko od Yate'sa, który chociaż był knajpą Liverpoolu, był przez nas nie raz używany w zastępstwie, gdy the Crown była pełna, albo za dużo psów tam węszyło.
Właśnie sobie zamówiłem coś zimnego, gdy drzwi otworzyły się nagle dość gwałtownie i do środkach wlała się dość liczna ekipa. Wielki choojek w bejsbolówce, idący na czele, podszedł do baru i wesoło zamówił 200 piw. Myślę, że żartował.Nie wiem. Nie zostałem, żeby zobaczyć czy za nie zapłacił. Pośpiesznie udałem się do Yate'sa zobaczyć czy ktoś od nas tam siedzi. Znalazłem góra 30 osób. Typ z Liverpoolu, Ged oświadczył, że sam się ich stamtąd wyciągnie. Dotrzymał słowa. Wszedł do Korony i za chwilę wybiegł ścigany przez Boro. Z powrotem do Yate'sa. Wypełnili drogę przed wejściem. Nie mieliśmy szans do nich wyskoczyć, bo przez drzwi mogła się przecinąć co najwyżej jedna osoba. Ale Boro srało na to i zaczęli "na chamca" wciskać się do środka.
ŚWIEŻO MALOWANE
Nasilenie grawitacji ziemskiej, w okolicach ulicy J. Kałuży w Krakowie, to fenomen, z którym naukowcy, próbują się uporać od dziesiątków lat. Natomiast mieszkańcy miasta, przyzwyczaili się i po prostu to pokochali.