"Opowieści neapolitańskie"-Episode III >Przystanek Wenecja i z powrotem w domu< Epilog
Zapakowani w autobus, na który powoli już wszyscy dostajemy alergii(jeździliście autobusem przez parę dni?),opuszczamy Kampanię, trochę zawiedzeni, ale przede wszystkim zmęczeni,po atrakcjach mijającego dnia. Nie dziwne, więc, że wkrótce autobus wypełniło chrapanie ponad 60 młodych mężczyzn. Rano budzimy się i przecieramy oczy ze zdumienia. Jakiś parking, wszędzie woda...Toż to rodzinna mieścina szekspirowskich kochanków, słynna na cały świat Wenecja. Śniadamy, rozglądamy się ciekawie, podziwiamy, że to się wszystko nie rozpłynie. Po śniadaniu wskakujemy na pokład tramwaju wodnego(,który tramwaj przypominał nieszczególnie) i nucąc pod nosem znany przebój o weneckiej gondoli, na której facet z babą się pier.., wyruszamy w stronę Grand Canal i placu św.Marka (ciekawe, którego, bo było chyba kilku.*sorki nie mogłem sobie darować).Zabytkowe centrum Wenecji, jeśli chodzi o ogólną atmosferę, przypomina trochę nasze Stare Miasto. Turyści z najdalszych zakątków świata, miejscowych nie uświadczysz. Nawet handlarze wszelakim gównem i malujący portrety na poczekaniu, wyglądają na przybyszów.Po licznych kanałach poruszamy się wspomnianymi tramwajami, o3wiście na podstawie tzw.biletów "rocznych".Na szczęście kanarów tam ni widu, ni słychu. Tylko stewardzi wpuszczający pasażerów na pokład, patrzą na nas dziwnie, bo wszyscy pokazują bilety, a my nie. Ja próbowałem trochę z innej mańki informując ich, że służbowo,na statek,do kapitana, jednak widząc kompletny brak zrozumienia na ich makaroniarskich facjatach,odpuściłem po paru próbach.Łazimy, zwiedzamy, optymiści szukają jubilera samoobsługowego,bez powodzenia. O 15.z powrotem na zbiórkę tylko po to by się dowiedzieć, że spora część naszej grupy optuje za przedłużeniem naszego pobytu u Romea i Julii aż do wieczora. Nam ( Cracovii )to rybka, ale nie spodobało się to kilku Arkowcom, zwłaszcza tym w rozmiarze double XL,którzy mieli zobowiązania zawodowe i trochę śpieszyli się do Gdyni. R.,któremu wciąż chyba marzyły się lokalne prostytutki,przekonywał, że Lech i Cracovia chcą zostać. Jak to u Arkowców w zwyczaju,dyskusja była gorąca i tylko czekaliśmy aż zaczną się napierda. .ć po łbach.Jeden z nasZych, prawdopodobnie pod wpływem środków, wpadł w lekką paranoję , myśląc że my też jesteśmy stroną w tym sporze. T.zapytany co robimy, tylko wzruszył ramionami i zakręcił scyzorykiem w łapach.Stanęło w końcu na tym,że zostajemy do 22.i ani minuty dłużej. No to z powrotem nad Grand Cnl.Wielu z nas zauważyło przytomnie, że im niżej słonko nad horyzontem,tym banknoty 50$ made in Federal Reserves of USA Filia Wejherowo, nabierają autentyczności.Wraz z zapadającym zmrokiem zakupy stają się coraz popularniejsze

Przechadzając się po bulwarach wzdłuż wielkiego kanału ze zdumieniem spostrzegamy Biało-Czerwony Pasiak w ogródku ekskluzywnej resteuracji. Jeden z naszych z uwagą studiuje kartę dań. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Wiadomo co jest tromfem. Dla rozrywki, postanawiamy dyskretnie świadkować całej akcji. Po chwili D.wskazuje usłużnemu garson, danie na które ma ochotę. Kelnerzyna zapisuje zamówienie by po chwili zjawić sięz butelką rekomendowanego wina.M.fachowo łapie bukiet w nozdrza,kołysze kielichem.Upija łyka obficie spłukując jamę ustną by wszystkie kubeczki dokonały ekspertyzy. Jeszcze raz niucha z pustego kielicha. Wreszcie z uznaniem kiwa głową i wielkopańskim gestem,odsyła kelnera po szame. Po chwili ląduje przed nim wielki talerz antipasti lub innego tagliatelle. Podbijają Arkowcy. O co kaman?Wprowadzamy ich w temat, też zostają na finał. Po posiłku, nasycony M. nie śpiesznie delektuje się ostatnim kielonem czerwonego i spokojnie opuszcza ogródek jadłodajni,po angielsku oczywiście. My cichutko żeby nie wzbudzać sensacji, podśpiewujemy mu przebój z tamtych czasów :"U,u,uuu!Chłopaki.U,u,uu!Nie płacą! U,u,uuu!Chłopaki...."Teraz finał. Po chwili do pustego stolika, podbija nieszczęsny kelner.Minę ma nietęgą. Czeka chwilę, rozgląda się nerwowo. Może wróci z kibla tiffo-Polacco. Płonne nadzieje. Za moment pojawia się kierownik sali. Jednym spojrzeniem ogarnia sytuację i bez słowa zaczyna nieszczęśnikowi wypłacać karki.Przez cały czas dusiliśmy się ze śmiechu. Teraz już rżymy jak źrebaki po kwasie. Mówię wam oscarowa scena.Gdy się trochę uspokoiliśmy,kontynuujemy spacer bulwarem. Na placu czarni gonią podróby Louis Vuitton'a.Kolo z Arki wyciąga 50 baksów. Sprzedawca z piasków Sahary jest wniebowzięty,ale kłopot.Nie stać go, żeby wydać resztę. Wraz ze wspólasami uzbierał 3/4 wymaganej sumy. Arkowiec daje znać, że wystar3 i zadowolony chowa w kielnie plik orginalnych lirów a pod pachę lewego Vuittona. Czarni cieszą się jak dzieci, że wydymali naiwnego Polacco. No i już prawie 10.Jeszcze N. zalicza challenge Poznaniaków. Za bodajże 60 tys. rozebrał się do slipek i przepłynął klasycznym ze 3m.w tym Grande Canal. Całkiem zgrabnie mu poszło. Efekt treningów na Bagrach. Za dwie dziesiąta.Powtórka z rozrywki. Brakuje 2 chłopaków od nas. Dogonią nas w Chyżnem?Raczej nie. Jadą, znaczy się płynną.Pod nabrzeże zapierd Ala nowoczesna Łódź taka "no niezłe cacko",full speed,music full. Parkuje z pichami,tzn. z taką dużą falą."Gondolier" łapie w zęby trefnego Granta. Keep the change.Banana ma takiego, że po nim jak po trapie T. i M.S wskakują na ląd. Dalej już nie wiele się dzieje. Długa droga do domu. R.opowiada takie historie,że do dzisiaj mnie brzuch boli.Okazuje się,że Arkowcy przemycili betona-rugbystę,starego qmpla,nie pucując się cały wyjazd.Ogólnie rodzinna atmosfera,wspominki.Promocje?Owszem.Ale pośpieszamy.Jednak na Słowacji znajdujemy chwilę by zatrzymać się na przejeździe, na którym zginął chłopak z Arki.Chwila zadumy, wyszeptane Wieczne odpoczywanie i dalej w drogę. Byle do domu. A jeszcze austriacka straż graniczna, żebyichpiesyebał.Jak się jeden Arkowiec przymierzał do G-17to suka jeszcze wytrzymała.Ale jak jej koliegen dostał od drugiego paszport z komentarzem Yo motherfucker z czystym brooklińsm akcentem,to chłopak pojechał na osobistą,deep&hard (z użyciem gumowej rękawiczki)z tego co mówił.No i tyle. God save my ass&kończyny dolne.Nigdy więcej autobusem! Najdalej na Mateczny. Ale gdy mija kacur i puszcza wódkowstręt,znów przychodzi ochota na drinka.
-----------------------------------------------------------------------------
Panie, jak tamci wyskoczyli z autobusu, to ci zaczęli uciekać.Tego jednego co się przewrócił, otoczyli panie.I tak zaczęli go kopać ...
-Szalik mu zabrali!
- Tak wyrwał mu jeden szalik I zaczęli kopać. Panie, tak go kopali, jakby go chcieli zabić.A-KO-PA-LI-PSA panie.
Z pustej psiej budy,
Zrobimy trumnę.
I zakopiemy, wiślacką qr.we!
©hevra Kadisha -Żydowskie Bractwo Pogrzebowe