the Painter Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Z cyklu "Cudze chwalicie, swego nie znacie."A tak
> w ogóle, to z Archiwum X,jak to niedojechane
> S.Marino.Rok 1994.
> W maju '94,w parku Bednarskiego, w Podgórzu,jak
> co roku zakwitły Kasztanowce. Czas
> matur,egzaminów dojrzałości.Pisemne chyba
> poszły. "Co Darek jak poszło?Dobrze? To dobrze.
> To co jedziemy." Razem z kumplem z Kzłk.
> zali3liśmy część pisemną (mi został jeszcze
> ustny z Anglika,ale yebać to.Najwyżej opowiem
> prof.I jak było.Powinien zrozumieć.)No to
> jedziemy do miasta włókniarzy.Cel:derby
> Łodzi.O3wiście nie sami Oprócz mnie i N. ,
> ok.35 innych maturzystów z Cracovii. Bo dla
> naszej bandy ten mecz, też miał być swoistym
> egzaminem dojrzałości. Postanowiliśmy się
> sprawdzić na trochę szerszych wodach, bo owszem
> oprawianie kołków z Przemyśla, albo walka z
> pałami w Rzeszowie, jest zabawne i rozrywkowe,
> ale wielkiej sławy kozackiej nie przynosi. Trzeba
> by się pokazać ,chodziło wszystkim po głowach,
> a poza reprą,okazji jak na lekarstwo.
> Sytuacja zmieniła się trochę gdy na wiosnę po
> arcyważnym spotkaniu,z nieistniejącym już
> niestety Kablem,doszło do spotkania z ŁKSIAKAMI,
> którzy odwiedzili nasze miasto przy okazji meczu
> z gumofilami. Wieczorem było słynne ognisko
> -party na Dąbiu, a odnowioną zgodę podlano
> morzem wina krajowej produkcji. Tym co mieli
> jakieś ale, wyjaśniono w głowie i w efekcie
> wydarzeń tamtej soboty,w któreś tam potem
> kolejne sobotnie przedpołudnie, nasza skromna,ale
> zwarta gromadka mnknęła autokarem trasą na
> Łódź. Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał,
> że na zbiórkę pod El Passo, wszyscy ówcześni
> casuals, stawili się w swoich najlepszych
> wdziankach (w końcu wyjazd do stolicy polskiej
> mody

),co nie spotkało się z zachwytem pilota
> wycieczki, który nie omieszkał nas
> skontrować,że jak do czegoś dojdzie, to te
> nasze super bluzy i kurteczki , będą lądować w
> koszach na śmieci i będziemy się modlić, żeby
> nikt ich nie znalazł. Nie zrażeni takim
> przyjęciem pakujemy się w autobus i uderzamy
> prosto na Łódź.Świadomie rezygnujemy z
> postojów i promocji,by bez opóźnień i w
> pełnym składzie dotrzeć na miejsce. Zresztą
> wiecznie spragnieni, którzy okupowali tył
> autobusu, wyruszyli w drogę słusznie zaopatrzeni
> i na niczym im nie zbywało. Głośna impreza i
> jarane szlugi mocno irytowały pilota. Na zarzut,
> że było mówione, że nie ma palenia,
> imprezowicze odpowiedzieli, że palą trawę.Nie
> przekonany pilot skwitował,że jedyna trawa jaką
> oni palili, to ta na łęgach(na łąkach przy
> rzece )na Dąbiu.Na miejsce, o dziwo, przybywamy
> na czas i bez zakłóceń. Parkujemy w Al.Uni i
> witamy się z Rodowitymi.Apdejtują nas,że Widzew
> zbiera się na fabrycznej pod swoimi stadionem.
> Gorzej mieli ci fani czerwonych,których pociągi
> kończyły na Kaliskiej, ale przezorni wyskoczyli
> gdzieś wcześniej.Ci nieprzezorni nauczyli się
> przezorności tego dnia, my wszakże nie braliśmy
> udziału w tej lekcji. Wraz z ŁKS EM czekamy w
> miejscu gdzie będą maszerować główne siły
> żydzewa. Oczywiście nie była to żadna
> zasadzka.W około pełno psiarni. Żaden
> strategiczny majstersztyk. Wreszcie ktoś daje
> znać , że idą.Przyznam,że te 3-4 koła w
> pochodzie, zrobiło na nas wrażenie. Przyglądamy
> się z bliska z podziwem. W pewnym momencie, Ktoś
> przytomnie zauważył, że jest naprawdę blisko,
> że od hord widzewiaków, oddziela nas tylko
> cięka niebieska linia. Byłaby szansa dołączyć
> do tego pochodu ,trochę go rozruszać.Wpadamy na
> nich, pada półgłosem. Tanecznym krokiem w kilka
> osób sprawnie mijamy funkcjonariuszy prewencji.
> Początkowo jak w Biblii, rozstąpiło się morze
> czerwone przed Jude Bandits, ale dalej już nie
> było tak biblijnie. Gdy rtsiacy policzyli nas i
> jeszcze im ze dwa palce zostały,skontrowali i
> odbiliśmy się jak piłeczka do squash'a.Akcja
> stróżów porządku, dosyć niemrawa.Wypychają
> nas tylko na drugą stronę.Nic to.Chwilę
> później nadarza się okazja do rewanżu.Za
> głównymi siłami widzewa podąża grupa
> maruderów , już bez policyjnej obstawy.
> Myślimy, że może to jacyś poszukiwacze
> wrażeń, którzy świadomie pozbyli się
> milicyjnego ogona.Najwidoczniej byli to jednak
> zwykli spóźnialscy. No cóż, paru z nich
> nauczyliśmy punktualności.
> Sam mecz to jedna wielka beka. Oba zestawy fanów
> jako powerplay tamtego popołudnia, wybrało
> przyśpiewkę :Żydzi, Żydzi! Cała Polska was
> się wstydzi. Dla nas Żydów z Krakowa sytuacja
> kuriozalna. Kwitujemy ją śmiechem. Wielu z nas
> przygląda się flagom widzewa,pozornie bez
> zainteresowania. Jak wygłodniałe kocury świeżo
> wędzonym dorszom. Po meczu pakujemy przewodników
> z Łódzkiego KSU i postanawiamy odwiedzić
> jakieś uczęszczane przez widzewiaków miejsce.
> Niestety miejscowi wydają się być
> bezużyteczni,więc na własną rękę uderzamy na
> Piotrkowską. Przeczesujemy główną łódzką
> ulicę i jej poboczne bez większych rezultatów.
> Owszem, ktoś tam prawie przeleciał przez
> sklepową wystawę,komuś odbił się tasak od
> głowy, ale ogólnie rozczarowanie.
> Pora do domu. Zjazd na pit stop.Postanawiamy sobie
> odbić brak akcji promocyjnych w drodze do
> Ł.Zajazd przy którym zaparkowaliśmy to wybór
> najgorszy z najgorszych. Z zewnątrz nie różnił
> się niczym od setek innych zajazdów. W środku
> natomiast przypominał bar mleczny Victoria z
> komedii "Miś ".Wszystko przyspawane,
> przydrutowane i na łańcuchu. Wszelkie produkty
> spożywcze, odgrodzone od klientów solidną
> kratą , za którą pozostawiono jeszcze z
> półtora m. przerwy.Zdegustowani opuszczamy
> niegościnny lokal.Zanim jednak wyszliśmy, pod
> jednym ze stolików przy ścianie, czyjeś wprawne
> oko dostrzegło kegę. Dzięki Ci Boże pełną.
> Jakoś tak w zamieszaniu podczas opuszczania
> lokalu, owa kega wytoczyła się z nami. Ktoś
> jeszcze zabrał wieszak, prawdopodobnie dobity
> skąpstwem właściciela, postanowił się na nim
> powiesić, ale to szczegół. Zadowoleni z udanej
> mimo wszystko promocji, śpiewamy :"I wieszak
> też, i wieszak też,przyjacielem Cracovii jest!
> ".Po chwili śpiewy cichną, gdy w lusterkach
> naszego autobusu pojawią się niebieskie sygnały
> radiowozów. Kłopoty. Kega natychmiast zostaje
> katapultowana przez otwarte drzwi. Za nią
> podąża nasz przyjaciel wieszak. Zawróceni
> zostajemy na komisariat w Radomsku. Psy ustawiają
> nas w szeregu. Właściciel zajazdu dokonuje
> rozpoznania. Nie rozpoznaje nikogo na szczęście.
> Nic dziwnego. Jest tak ciemno, że równie dobrze
> mógłby rozpoznawać nas w kominiarce ubranej
> tył do przodu. Ja nie widziałem kto z moich
> współpasażerów stoi koło mnie. Z powrotem do
> autobusu i w drogę. Próbujemy odnaleźć miejsce
> zrzutu nieszczęsnej kegi. To tu! Oświadcza
> krewny prezydenta ze Rż.Kierowca staje
> okoniem.Nie chce się zatrzymać. M. naciska na
> hampel. Autobus staje dęba. Odnajdujemy
> beczułeczkę i wraz z nią, ale bez wieszaka,
> wracamy do domu. W Krakowie trwały Juwenalia, ale
> główne atrakcje nas ominęły. Nie zrażeni
> załapujemy się na końcówkę. W sumie udana
> sobota, chociaż chyba każdy liczył na odrobinę
> więcej.
> PS.Od opisanych wydarzeń minęło ponad 20 lat.
> Używki, które miałem przyjemność spożyć od
> tamtego czasu, na pewno pamięci mojej nie
> poprawiły ani trochę. Nie sądzę, żeby zbytnio
> ją nadwątliły, ale...Jeśli ktoś pamięta
> lepiej, inaczej, zapraszam do korekty. Tymczasem
> Szalom!Śmierć psom!
Angielski z Iwańskim?