Po wyladowaniu w Buenos część za nomową poznanych w samolocie helmutów staje w dlugiej kolejce do kontaru,który wg ich słów płaci za dolara najlepiej w Argentynie,a czesc,która stac w kolejkach nie lubi udaje się na pierwsze w zyciu argentyńskie piwo czyli Quilmes(identycznie nazywa się najstarszy klub sportowy w BA),który od tego momentu stanie się naszym nieodłącznym kompanem do końca podrozy.Po chwili pakujemy się do taryfy za staremi ktorej siedzi kibic BOca i jedziemy na apartament z basenem na dachu wiezowca, zabukowanym na blokingu.Po dotarciu na miejsce okazuje się,ze może nasza miejcowka nie lezy w ścisłym centrum,ale zapewne basen na dachu zrekompensuje nam ta niedogodność.Nietety zaraz pojawiaja się kolejne przeszkody na naszej drodze do zameldowania się .Pod wskazanym numerem miesci się cos w stylu naszego Wierzynka kolo lodowiska(czyli spoko) tyle,ze mniejszy,niemniej localsi w środku po hiszpańsku uspokaja nas,ze bardzo dobrze trafiliśmy i na bank zaraz właściciel apartamentu po nas przyjedzie.Po ok. godzinie korzystając z uprzejmości kilku Argentynek i argentynczykow udalo nam się dodzwonic do naszego rezydenta.Przyjechal skurczybyk na rowerze w argentyńskiej wersji klapek Kubota i przedtawil warunki umowy.Pomijac fakt,ze zaliczki zarządał już w knajpie w ktorej się spotkaliśmy rozmowy układy się po mysli obydwu stron do momentu kiedy doszliśmy do ostatniego punktu umowy czyli kwoty która miałaby pokryc ewentualne szkody,a przy ich braku zostalaby nam zwrocona przy wymeldunku.Po tym jak napisal na kartce 200 dolarow(od osoby) popatrzyliśmy na niego z politowaniem i stwierdzilimy ze to super oferta i przystajemy na nią.
Zadowolony z siebie kazal nam chwile poczekac,bo musi troche ogarnąć oczekujące na nas mieszkanie po czym wsiadl na swoje Wigry3 i pojechal,a my odpaliliśmy neta w poszukiwaniu mieszkania w ścisłym centrum miasta.
Po dziesięciu minutach z kibicem Indepediente mknęliśmy w strone Microcentro czyli głównej dzielnicy BA na ktorej znajdowal się nasz hotel.TRoche mu do Hiltona brakowalo,ale lokalizacja,klimatyzowany , codziennie sprzątany pokoj oraz sniadania za 55 zl os\doba sprawily,ze nie mielismy prawa narzekac na nic.
BC który dysponowal peso zakupionymi na lotnisku zszedł na dół do sklepu kupic cos do jedzenia.Wrocil wyraznie niepocieszony,bo wg jego przeliczen produkty spozycze byly o wiele droższe niż w Polsce,wiec nasuwalo się pytanie jak będzie z reszta szczególnie stekami które obiecaliśmy sobie konsumowac na sniadania,obiady i kolacje.
Naszym celem tego dnia był zakup biletow na najważniejszy w czasie tego wyjazdu mecz pomiedzy San Lorenzo a Carinthians w Copa Libertadores.Wiadomo Argentynskie ekipy maja wiele zgod poza granicami panstwa ,przyjaznia się z najwiekszemi ekipami pozostałych krajow ameryki poludniowej za wyjątkiem Brazylii,wiec zapowiadalo się spoko.
Wychodzimy na miasto i zaczynamy błądzic.Masa ludzi,wszyscy mowia po hiszpańsku,jedni kieruja do metra,drudzy na autobus.Metodą prob i błędów z mapą w reku (zakupiona w kiosku) jak na prawdziwych turystow przystalo docieramy do oddalonego jakies 10 km od centrum stadionu San Lorenzo.
I kiedy widzac brame stadionu nasze szczescie zdawalo się nie mieć końca natychmiast zostaliśmy sprowadzeni na ziemie informacją,ze mecz SL-COrinthians zostanie rozegrany bez publiczności za wybryki kibicow SL na poprzednim wyjazdowym meczu w Copa Libertadores.
Na pocieszenie zostaje nam ligowa potyczka San Lorenzo z niewiele znaczącym w Argentynie San Martin.,ale po bilety musimy udac się na dzielnice,gdzie miesci się siedziby klubu do ktorej wiezie nas kibic Atletico Banfield(mistrz Argentyny z 2010 r.).Bilety na mecz cos kolo czterech dyszek,sporo,ale jak jestes zarejestrowanym socios placacym skladki to polowe z tego jak nie mniej.
Idac za ciosem postanawiamy znaleźć tajemniczy hotel (o którym przewijal nam pierwszy z taksówkarzy wożący nas po miescie) w którym można kupic bilety na mecze BOca Juniors,grali akurat wtedy z jakimis ogórkami których nazwy nie pamiętam,ale żeby się dostac na la bombonere bez względu na rywala musisz wysupłać z portfela minimum 100 dolarow amerykanskich.Jak się jednak wezmie pod uwage fakt,ze kibicuje im ponad 40 procent społeczeństwa i tabuny turystow z calego swiata to kwota szybko przestaje szokować.HOtel faktycznie dysponowal biletami,ale wg naszych obliczen,żeby zobaczyc w akcji ogorki,które akurat w tamtym meczu pokonaly BOce trzeba było wysupłać tych dolarow w sumie?tysiac.I tak rozpoczęła się dyskusja z obsluga hotelu,która na trwale zmienila nasze życie w BA.
Okazalo sie,ze przed przyjazdem do Argentyny nie odrobilismy lekcji z sytuacji ekonomicznej tego kraju.A kraj ten okazalo sie nie doszedl jeszcze do siebie po kryzysie jaki przeszedl bodajze w 2001r.Z tego powodu Argentynczycy mieli wiadomo gdzie trzymanie oszczednosci w rodzimej walucie za to chetnie wymieniali ja na stabilnego dolara.Argentynskiemu rzadowi bylo to nie na reke i staral sie sztucznie utrzymac kurs peso wobec amerykanskiej waluty rownoczesnie zmuszajac obywateli to oszczedzania w peso.Przyjezdni natomiast byli zobligowani do wymiany dolarow na peso po oficialnym kursie nizszym o okolo 1\3 od kursu wolnorynkowego.Jak sie latwo domyslic poza rzadem nikt nie byl zainteresowany oficialnym handlowaniem zielonymi.No moze procz tych helmotow z samolotu.
Doradzono nam wiec udanie się na najslynniejsza ulice w BA Calle de Florida która cinkciarzami stoi i gdzie za jednego dolara dostaje się 13 peso.Dla porównania w kantorze na lotnisku Ci którym chcialo się stac w kolejce dostali tych peso 8.Taka wymiana to ciekawa sprawa.Cinkciarzy na tej ulicy sa setki i każdy mowi ,,cambio,cambio?? kiedy już wybierzesz najuczciwszego ten zabiera cie zwykle do sklepu z odzieza ,albo innym badziewiem wola właścicielkę a ta bo oglądnięciu pieniędzy(najlepiej niepomiętych o wysokich nominalach)wyplaca ci peso z kasy sklepowej.Wbrew pozorom wszystko odbywa się legalnie.
Z tego co się orientuje pod koniec 2015r. rzad argentynski zrównał kurs oficjalny dolara z czarnorynkowym,wiec dzisiaj pewnie na Floridzie ciezko usłyszeć ,,cambio,cambio??,które dźwięczało mi pod kopułą jeszcze dlugo po powrocie do Polski.
Po tym wydarzeniu nie wsiedliśmy już wiecej do argentyńskiego mpk,bo wyszlo nam,ze kurs taryfa w dowolne miejsce wynosil cos kolo 15 zl,wiec się nie kalkulowalo mordować w autubusach.
Sklep spożywczy,o którym była wczesniej mowa odwiedzaliśmy już tylko po to,żeby kupic quilmesy,bo sniadanie mielismy w hotelu,a na obiad i kolacje wcinaliśmy steki z frytkami popijając winem.
Wszystko co mozna przeczytac o Argentynskiej wolowinie to prawda.Argentynczycy zra ja bez opamietania,zjadaja jej tyle,ze lokalne krowy,gdy ich mlode pociechy krowki sa niegrzeczne strasza je wlasnie Argentynczykami.
Konczac temat jedzenia napisze tylko,ze taki stek z frytkami kosztowal nas tam 25-30 zl i wrzucam dwie foty z naszego ulubionego lokalu
![[Obrazek: 201503032_sansaap.jpg]](http://s5.ifotos.pl/mini/201503032_sansaap.jpg)
Buenos Aires jak wiadomo należy do największych aglomeracji na swiecie licząc jakies 15 mln mieszkańców,natomiast samo miasto skupia ich kolo trojki.Ameryki nie odryje piszac ,ze pilka nozna jest tam religia, czescia tozsamosci narodowej i kultury,wiec kibicują tam dosłownie wszyscy.
Najslynniejsze El clasico w Buenos maja miejsce pomiedzy Boca-River,Racing ?Indepediente i San-Lorenzo ?Huracan,a 60 km od centrum w La Placie Estudiantes walczy z Gimnasia.Te ostatnie derby zapewne mielibysmy okazje zobaczyc na zywo,gdyby jak dotad niezawodna strona socceraway nie pierdzielnęła się z terminami.I tak wsiadając do taksowki prowadzonej tym razem przez kibica Huracanu na pytanie co za mecz leci w radiu(lubia sobie głośno posłuchac,a komentator niezależnie od rangi spotkania dostaje bialej gorączki relacjonując spotkanie)dowiedzieliśmy się,ze to akurat leci to El clasico na które mielismy udac się dzien pozniej.Mowi się trudno,bo akurat kurs zamówiliśmy pod stadion San Lorenzo czym ewidentnie popsuliśmy humor kierowcy.Widac było po chlopie,ze z każdym kilometrem był coraz bardziej pospinany,ale raczej nie ze strachu tylko z wkur.ienia,ze kolejni przechodzący ulica fani SL dotykają jego samochodu.I kiedy tak staliśmy w korku wśród kibicow SL ocierających się o jego bryczke,bedac niedaleko stadionu zapytal czy nie chcielibyśmy reszty trasy zrobic z buta,bo on już nie daje rady.San Lorenzo powstalo w prima aprilis,a Huracan w swieto zmarlych 1908r.Ponad 40 tysieczne stadiony obu klubow SA od siebie oddalone o jakies 4 kilometry i znajdują się na sąsiadujących ze soba ubogich, robotniczych dzielnicach.Ta Huracanu wyróżniała się kiedys wysypiskiem śmieci na którym wybudowano m.in. stadion i wiezienie,które dwadzieścia lat temu zamknieto i po czesci zrównano z ziemia
![[Obrazek: sintechoj_sansaas.jpg]](http://s2.ifotos.pl/mini/sintechoj_sansaas.jpg)
. Nie przepadający za Huracanem nazywaja ich śmieciarzami.W swojej hitorii SL piętnastokrotnie zdobywalo mistrzostwo Argentyny,natomiast Huracan uczynil to razy pięć.SL w 2014r. osiegnelo swój największy sukces w historii wygrywając Copa libertadores.
Kilka dni po meczu SL pojawiliśmy się na Huracanie ,który gral z Gimnasia La Plata male derby.Niestety od kilku lat na meczach ligowych w Argentynie obowiazuje zakaz przyjmowania kibicow gosci.Strome trybuny polozone blisko murowy
![[Obrazek: 201503061_sansqxn.jpg]](http://s2.ifotos.pl/mini/201503061_sansqxn.jpg)
ogrodnicze ogrodzenie wokol boiska
![[Obrazek: DSCN0679j_sansqrs.jpg]](http://s10.ifotos.pl/mini/DSCN0679j_sansqrs.jpg)
i betonowe krzeselka
![[Obrazek: 201503061_sansqxa.jpg]](http://s5.ifotos.pl/mini/201503061_sansqxa.jpg)
sprawily,ze stadion Huracanu wydal mi sie bardziej klimatyczny od stadionu SL.
Wg badan w 42 mln Argentynie San Lorenzo kibicuje 5% ,czyli ponad dwa miliony Argentynczykow,natomiast Huracanowi 3% i w sumie mialo to potwierdzenie w czasie naszego pobytu tam.Poczatek sezonu,jedni i drudzy w grupowej fazie Copa libertadores,rywale z nienajwyższej półki ale na SL pojawilo się ok. 25 tysiecy osb,natomiast na Huracanie może polowa z tego.O dopingu można napisac dokladnie to samo co wczesniej o wołowinie.San Lorenzo jest uwazane za najlepiej dopingujaca ekipe w Argentynie,wiec nie byliśmy zaskoczeni faktem,ze wypadli w tej dziedzinie lepiej od sąsiadów.Nasza uwage przykuł niemałych gabarytow typ przed trzydziestka i chyba troche majacy nierowno pod sufitem.Przez caly mecz na przemian skakal,śpiewał,machał nad głową ściągniętą koszulka i modlil się z rekami wzniesionymi ku niebiosom.W miedzyczasie trzykrotnie się rozpłakał raz ze szczescia po strzelonej bramce,a dwukrotnie z bolu po golach straconych.Na tym zdjeciu akurat macha koszulka przy ogrodzeniu oddzielajacym sektory
![[Obrazek: DSCN5687J_sanarhn.jpg]](http://s2.ifotos.pl/mini/DSCN5687J_sanarhn.jpg)
Natomiast wysiadając na dzielni Huracanu luknelismy przez szybe do studia tatuażu,gdzie akurat mloda Argentynka skończyła dziarać sobie na ramieniu herb tego klubu.Kolezanka ,która z nią przyszła miala juz taki nad kostka.
I na koniec tego odcinka jeszcze o fan clubach.Docieraja one na mecze w takich ichniejszych, kilkudziesięcioletnich PKSach,wiec pewnie przy okazji każdego meczu sporo ich jednak do celu nie dobija.Widząc rozklekotany pojazd,wypelniony dziczą zaopatrzoną w bęben i trąbkę byliśmy przekonani,ze to jakis happening przygotowany z okazji meczu.Dopiero po meczu w oczekiwaniu na taryfe zauważyliśmy takich autobusow kilkadziesiat z czego kilka miało powazny problem z ruszeniem w droge powrotną.